Sygnał do szumu (SdSz) jeszcze jakiś czas temu wymieniano jako jeden z tych komiksów, które nie ukażą się w naszym kraju przez najbliższą dekadę. Mówiono, że jest za trudny dla przeciętnego czytelnika, że nikt na naszym rynku komiksowym nie odważy się w to zainwestować i że w ogóle nie ma szans. Wbrew tym pesymistycznym przewidywaniom od dwóch lat, za sprawą Egmontu, ten komiks jest dostępny w Polsce.
Neil Gaiman i Dave McKean to nazwiska dobrze znane w świecie komiksu. Ich wspólne projekty jak choćby „Mr Punch”, „Violent Cases”, „Wilki w Scianach” czy „The day i swapped my dad for two goldfish” zyskały sporą sławę na całym świecie, wyznaczając równocześnie nowe standardy zarówno jeśli chodzi o tematykę, jak i samą oprawę graficzną. Odpowiadali za praca nad serią „Sandman” (scenarzysta, dyrektor artystyczny), jedynym komiksem w historii, który otrzymał „World Fantasy Award”, a przez wielu czytelników do dziś uznawanym za najwbitniejszy komiks w historii. W naszym kraju Gaiman znany jest przede wszystkim ze względu na swoją prozę, „Nigdziebądz”, „Amerykańscy bogowie” czy zekranizowany kilka lat temu „Gwiezdy pył”. McKean pracuje jako grafik, tworząc okładki płyt, książek i komiksów. Jego najsłynniejsze samodzielne dzieło to niemal 500 stronnicową powieść graficzna „Cages”.
Bohaterem SdSz jest reżyser filmowy. Umiera, ale zamiast poddać się leczeniu układa w swojej głowie swój ostatni scenariusz. Film nigdy nie zostanie zrealizowany i nikt go nie zobaczy, ale jemu zdaje się to nie przeszkadzać. Akcja rozgrywa się 31 grudnia 999 roku, kiedy to mała europejska wioska przygotowuje się na nadchodzący koniec świata. Tuż przed północą jej mieszkańcy opuszczają swoje domy by wyjść na spotkanie swemu przeznaczeniu.
Oprawa graficzna nie będzie zaskoczeniem dla tych, który zetknęli się już z twórczością McKeana. Ale nawet oni będą musieli przyznać, że obok „Mr Punch” SdSz jest komiksem, który robi duże wrażenie. Ilustracje wykonano wieloma technikami, które łącza się i przenikają. Są też zdjęcia, dużo elementów stworzonych komputerowo. Niewielkie, porozrzucane kadry kontrastują z pełnymi rozmachu całostronicowymi planszami, a charakterystyczne dla McKeana kolaże można znaleźć w całym albumie. Rzadko spotyka się komiksy tak dopracowany graficznie i widowiskowe jak ten, ale rzeczą która szczególnie zwróciła moją uwagę było to jak bardzo część wizualna komiksu wiąże się z jego treścią. By osiągnąć efekt tytułowego szumu McKean wykorzystuje kilka technik, które mimo swej prostoty świetnie spełniają swe zadanie. Najbardziej typowa polega na takim rozplanowaniu kadrów, by w każdym kolejnym pokazać obiekt z większej odległości. Stopniowo pojawia się coraz więcej szczegółów, aż w końcu udaje się nam w tym chaosie znaleźć to, co od początku tam było.
W przypadku SdSz „czytanie” bardzo łatwo przechodzi w „oglądanie”, równie często dzieje się też na odwrót. Musisz wtedy cofnąć się stronę wcześniej i nadrobić to, co cię ominęło. Strona graficzna albumu jest ściśle dopasowana do tekstu, podąża za nim i uzupełnia go.
Czy SdSz jest opowieścią o umieraniu? Oczywiście, że jest. Patrząc na głównego bohatera nie trudno tego nie zauważyć. Ale czy studium śmierci artysty jest wszystkim, co twórcy mają nam do zaoferowania?
Egmont na swojej stronie napisał: „Album odzwierciedla wspólne Gaimanowi i McKeanowi przekonanie, że we współczesnym świecie ważne sprawy są nieustannie zagłuszane przez wszechobecny szum informacyjny.” co jest chyba największym strzałem w kolano jakie zdarzyło się temu wydawnictwu. Po pierwsze - po przeczytaniu tego wcale nie chcesz kupić komiksu, bo przecież wiesz o czym jest. Po drugie - to nieprawda.
Skąd więc ten opis? Trudno powiedzieć. Może autor w pośpiechu sprawdził, czym jest „signal to noise ratio”, upewnił się, że ktoś samotnie umiera w dużym mieście i uznał, że to wystarczy? Albo opętał go szatan, przegrał turniej w mini golfa, właśnie przeprowadził się do Warszawy i zwyczajnie miał zły dzień? Bo komiksu raczej nie przeczytał.
Trudno w jednym zdaniu streścić, o czym album opowiada, co odzwierciedla, a czego nie. Niewątpliwie jest to komiks o umieraniu, ale można w nim znaleść nieco więcej. Nie chciałbym przeprowadzać tu gruntwnej analizy treści. Byłoby to prawdopodobnie potwornie nudne, a nawet gdyby ktoś dotrwał do końca nie widziałby powodu by samodzielnie sięgnąć po komiks. Zamiast odpowiedzi proponuję pytania. Może niektórym łatwiej będzie zrozumieć komiks, jeśli będą wiedzieli jakich odpowiedzi szukać.
Czym jest szum, a czym sygnał? Czy szum faktycznie jest bezwartościowy, czy to raczej dzieło, które tworzy bohater wpływa na niego w równym stopniu jak on na nie? Czy tworzenie jest szansą na nieśmiertelność, autoterapią, podróżą, eksperymentem? Czym jest Apokatastaza? Kiedy opowiadana przez nas historia jest prawdziwa, a kiedy nie? Kim jest Roland Barthes i co rozumie przez stwierdzenie „Sztuka nie zna szumów”? Czym różni się strukturalizm od post strukturalizmu i czy przypadkiem komiks nie polemizuje z założeniami któregoś z nich?
SdSz nie jest komiksem, który bierze się do ręki oczekując prostej rozrywki. Prowokuje i zmusza do myślenia, wymaga pełnego skupienia i nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Mimo to czyta i ogląda się go dobrze. Ma wszystko, czego potrzebuje by uznać go za godny uwagi: świetne rysunki i równie dobrą historię, które udało się autorom zręcznie połączyć. Mimo, że nie zawsze potrafimy podążyć za myślami głównego bohatera i nie zawsze rozumiemy jego motywy, to jednak czujemy z nim swoistą więź, może współczucie, może podziw a może coś zupełnie innego.
Ten album prawdopodobnie nie spodoba się miłośnikom komiksów o superbohaterach. Akcji jest niewiele, a bohaterskości jeszcze mniej. Fani zombie, kolorowych mutantów, czy szalonych naukowców też nie znajdą tam niczego znajomego. Ale może właśnie to jest dostateczny powód by po niego sięgneli?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz